sobota, 31 maja 2008

czarter


od podatku se odpisze...

niedziela, 25 maja 2008

łysy


Łysego znam od kiedy zegluję...
jego i Marka "Bułę" Demidowicza poznałem w lipcu 1978 roku
na rejsie z Bydgoszczy na Gopło...
pływali "u harcerzy", ja w YKP...
nie jedno przeżyliśmy, nie tyklo pod żaglami...
razem obalaliśmy ustrój,
razem zdobywaliśmy tatrzańskie szczyty..
gdybym płynął na koniec świata i z powrotem,
był by pierwszym kogo bym chciał mieć w załodze...
ufam mu nawet wtedy gdy podaje grzybki z jajkami...

dziś próbujemy zarazić żeglarstwem kolejne pokolenie...
tak, zeby coś po nas zostało...

niedziela, 18 maja 2008

omega


pływanie Omegą to prawdziwa rozkosz, o ile oczywiście wieje...
kiedy wylądowaliśmy z Łysym i Opicem na przystani
wiatru było tyle co na lekarstwo
i od przystani przy plaży szliśmy prawie godzinę,
tak że skończyły się nam napitki
i trzeba było do baru przy plaży zawinąć...
cierpliwość nasza wynagrodzoną jednak została...
koło południa wiatr stężał i można było trochę w przechyłach pochodzić...

Omega jest lekka, reaguje na najdrobniejszy podmuch,
a to jest to co tygrysy lubią najbardziej...

powoli rodzi się zespół...

niedziela, 11 maja 2008

żeglowały dwa michały

lubię pływać z Grzybkiem...
parę lat temu z nim i Damą Kier wystartowaliśmy na Wiśle
w regatach Toruń - Bydgoszcz...
dostaliśmy wtedy nieźle w dupę:
ostry wiatr w mordę i deszcz od startu do mety...
startowaliśmy jako reprezentanci Gazety Wyborczej,
ale nasz (znaczy się - gazety...) baner jaki mieliśmy na grocie
uleciał z wiatrem jeszcze przed startem...
ciężko było, fakt, ale przecie dalim rade...

latem 2006, które całe spędziłem mieszkając na łódce
popłyneliśmy w tygodniowy rejs
docierając do najdzikszych zakątków zalewu...
wtedy też zacząłem podejrzewać Grzybka, że jest Jonaszem -
o ile całe lato było pogodne i upale,
to owe siedem dni z Grzybkiem wyglądały miej więcej tak:
poranna toaleta, śniadanie, stawianie żagli i deszcz...
słońce wróciło gdy wyjechał...
Klątwa jonaszowa dała też znać o sobie i tym razem -
na rozlewisku przed Wielonkiem o włos mały
nie urwał się nam ster...
śrubka sie odkręciła...
drobiazg niby, potwierdzający jednak starą żeglarską maksymę
o jachcie który na dno poszedł bo zapałki nie leżały na swym miejscu...
w Wielonku znaleźliśmy bosmana, odpowiednie klucze,
przykręciliśmy co trzeba był przykręcić,
wypiliśmy co należało wypic
i przy leniwym sobotnim wietrze
wróciliśmy do Pieczysk...
tak, lubię pływać z Grzybkiem, nawet jeśli jest Jonaszem...

tygodniowy rejs

niedziela, 4 maja 2008

otwarcie...


pierwsze pływanie w sezonie 2008, po roku przerwy...
bylismy na przystani "Pasatu" koło ósmej,
odrobinę wczorajsi,
po sobotnim wieczorze w MóZGU...
bosman jeszcze w jedwabnej(!) pidżamie, zaspany i zdziwiony..
jesteśmy pierwsi na wodzie,
zalew koronowski puściutki
i prawie zupełny brak wiatru...

Mr.Friday z lekka tą ciszą zdegustowany,
ale miód pitny (Friday jest pszczelarzem)
którym podzieliliśmy sie z Neptunem poprawił nastrój,
a łaskawy Władca Mórz odwdzięczył sie lekką majową bryzą...
plany mamy ambitne...