niedziela, 11 maja 2008

żeglowały dwa michały

lubię pływać z Grzybkiem...
parę lat temu z nim i Damą Kier wystartowaliśmy na Wiśle
w regatach Toruń - Bydgoszcz...
dostaliśmy wtedy nieźle w dupę:
ostry wiatr w mordę i deszcz od startu do mety...
startowaliśmy jako reprezentanci Gazety Wyborczej,
ale nasz (znaczy się - gazety...) baner jaki mieliśmy na grocie
uleciał z wiatrem jeszcze przed startem...
ciężko było, fakt, ale przecie dalim rade...

latem 2006, które całe spędziłem mieszkając na łódce
popłyneliśmy w tygodniowy rejs
docierając do najdzikszych zakątków zalewu...
wtedy też zacząłem podejrzewać Grzybka, że jest Jonaszem -
o ile całe lato było pogodne i upale,
to owe siedem dni z Grzybkiem wyglądały miej więcej tak:
poranna toaleta, śniadanie, stawianie żagli i deszcz...
słońce wróciło gdy wyjechał...
Klątwa jonaszowa dała też znać o sobie i tym razem -
na rozlewisku przed Wielonkiem o włos mały
nie urwał się nam ster...
śrubka sie odkręciła...
drobiazg niby, potwierdzający jednak starą żeglarską maksymę
o jachcie który na dno poszedł bo zapałki nie leżały na swym miejscu...
w Wielonku znaleźliśmy bosmana, odpowiednie klucze,
przykręciliśmy co trzeba był przykręcić,
wypiliśmy co należało wypic
i przy leniwym sobotnim wietrze
wróciliśmy do Pieczysk...
tak, lubię pływać z Grzybkiem, nawet jeśli jest Jonaszem...

tygodniowy rejs

Brak komentarzy: