niedziela, 21 września 2008

DNF*

Długo zbierałem się by napisać słów parę
o ostatnich w sezonie regatach,
Regatach Pamięci.
To rodzaj memoriału,
regaty poświęcone
„tym co odeszli na Ostatnią Wachtę”...
Jest wśród nich paru ludzi których znałem -
Waldek Jarecki,
Goralewski,
obu Przepierskich
i Burzych
co stalówki co Apolonii był zrobił...
Popłynąłem z „Młodym” -
Mr. Friday we Wrocławiu rany lizał,
Grzydek był out of order,
Blondi zatrzymały sprawy rodzinne,
a Łysy utknął gdzieś w archiwach IPN-u...
Wystartowało 31 łódek,
wśród nich sześĆ Omeg,
i szło nam całkiem nieźle
gdyby nie to,
że za lekcy byliśmy...
Opic i jego 70 kilo + moje 60
(niecałe)
okazało się stanowczo za mało
na wiatr który był przyszedł...

Było ostro od samego startu.
Z dupą za burtą, bark w bark,
ciągnęliśmy z "Młodym" ile się dało...
Do przejścia na Wielonek trzymałem jeszcze drugą pozycję
wśród Omeg, choć było ciężko...
Wiatr ztężał do 5-6 stopni Buforta,
przyszła stroma fala
i zaczęła się walka o utrzymanie łódki na wodzie...
Nie mogąc jej wybalastować i trzymać na ostrości
musiałem uznać wyższość konkurencji...
Pokonał mnie też wiatr który dmuchał jak
jak nigdy w tym sezonie...
Mówiąc miedzy nami,
były sytuacje gdy woda wlewała się przez burtę,
a ja siedząc wysoko na nawietrznej
przekonany byłem, że tym razem kąpiel nas nie ominie...
Dziwnie spokojny przy tym byłem...
Odpusciłem jednak,
w pewnym momencie zdrowy rozsądek
wziął góre nad sportową ambicją
i choć żal dupę ściskał wycofałem się z wyścigu...
Wygrał oczywiście Senior Grajewski...



_________
*DID NOT FINISH...

niedziela, 31 sierpnia 2008

sobota, 23 sierpnia 2008

tres faciunt collegium...

ranek wstał ponury i dżdżysty...
na przystani byliśmy koło dziesiątej,
pospieszne taklowanie naszej omegi BD 113
i szybciutko na drugą stronę zalewu
by zdążyć formalności ze startem załatwić...
na kei spotykam seniora Grajewskiego
który dziękuje mi że przypłynąłem
bo "uratowałem klasę"
trzech nas stanęło do regat -
Grajewski na swej Mari II,
chłopcy z "Opondeksu"
i my...
no i jeszcze dziewiętnaście innych łódek...
"Shrek", jakaś 470 z Ostrowa, Myk na "Navo"
"Gawra" z Niedźwieckim i reszta czołówki...
sami najwytrwalsi...

my w składzie jak przed tygodniem -
"blondi", Her Grzybek et moi..
pierwszy start, krótko za "Marią II"
i jadę jako drugi w wyścigu...
do czasu...

"opondeks" choć spóźnił się na start
idzie ostrzej,
dochodzi mnie jeszcze przed górną boją
stawia spinakera
i mogę tylko z zazdrością patrzeć jak ucieka...
pro forma walczę jeszcze z 470 i "Shrekiem"
i kończę wyścig na trzecim miejscu...
w drugim i trzecim
zdopingowany przez załogę jadę swoje -
starty w idealnym time'ingu
ale reszta według schematu
"Maria II" i "Opondeks" tną się miedzy soba,
ja przyglądam się ich walce z tyłu,
szukam wiatru i staram sie nie dać wyprzedzić tym co za mną...
fok nie pracuje tak jak bym chciał,
nasza 113 krowiasta jakaś
i o mały włos nie pakuję się w burtę jakiegoś "żółtka"
co mi tuż przed startem
przy moim prawy za żagla wypłynął...
z dupą w wodzie, sterem na nawietrznej na maksa
o ona nie reaguje i idzie mi prosto w niego...
skończyło się na strachu i trzepnięciu ich bomem po naszych wantach...

trzy wyścigi i trzy razy trzecie miejsce...
w czwartym, dodatkowym,
na starcie zabrakło chłopców z „opondeksa”
którzy pewni swego drugiego miejsca
odpuścili sobie ostatnią gonitwę...
my ambitnie walczymy do końca...
dmuchnęło spod chmury i przy tężejącym wietrze kończymy jako drudzy...
ciekaw jestem jak wyglądały by te regaty przy większej ilości łódek...
Grzybek zakłada ze mogli byśmy być na piątym miejscu,
a tak
szczęśliwym trafem
zostaliśmy trzecią załogą w Mistrzostwach Województwa Kujawsko-Pomorskiego w klasie Omega...
powinienem być zadowolonym,
w końcu jestem trzeci w województwie,
no i dwa razy udało się mi
zmusić naszą 113 do pójścia w ślizgu,
a jednak pewien niedosyt czuje...

piątek, 15 sierpnia 2008

brąz

zacznę od tego, że w wyniku nieporozumienia/układów* (*niepotrzebne skreślić)
zamiast wystartować na 1135 na której ostatnio pływałem
i którą wypieściłem sobie do regat przypadło mi płynąć na 303...
omega jak każda inna, ale jednak inna...
wolniejsza, nie tak ostra i z przedmuchanymi żaglami...
trzy wyścigi po skróconym trójkącie,
przy w miarę równym, północno-zachodnim wietrze,
takim pod trójeczkę...
w załodze Her Grzybek i Ania, nasz nowy regatowy nabytek,
niby „baba” ale z temperamentem i „czuja” do pływania ma...
na linii startu tłok, bo Pani Sędzia postanowiła puścić wszystkich razem,
dziewiętnaście łódek, dużych i małych, szybkich i szybszych jeszcze..
procedura startowa 5-4-1, ale chyba jeszcze przez Komisje Sędziowską nie do końca opanowaną – vide bałagan i powtórzenie startu w drugim wyścigu...
ale po kolei -
pierwszy start kontrolny, by nie powiedzieć zachowawczy
i w efekcie walka na halsówce...
szczęśliwie udało się sprawę rozegrać taktycznie;
jeden zwrot, potem burta w burtę ale ostrzej niż „Ula”
i na pierwszym znaku trzecią łódką jesteśmy,
za 1135 i „czerwonymi”...
próbuję jeszcze gonić ale konkurencja ewidentnie lżejsza i szybsza...
w efekcie w pierwszej gonitwie przychodzimy na trzecim miejscu...
na starcie do drugiego pilnuję krótko 1135, ciasno razem wchodzimy do biegu i...Pani Sędzia decyduję o powtórce całej procedury...
Nie będę powtarzał słów jakie padały z wody,
dość powiedzieć że tekst „ziemniaki obierać jej a nie za sędziowanie się brać”, było najdelikatniejszym komentarzem...
szczęśliwie powtórka startu udana, na halsówce idziemy ostro,
przy pierwszej boi trochę zamieszania, ale ciągle drudzy idziemy...
„czerwoni” dochodzą nas dopiero na fordewindzie,
są ewidentnie szybsi...
jeszcze małe zwarcie z Paw-iem na dolnej boi, powrotna halsówka i meta -
po raz drugi trzeci...
w załodze podniecenie wyczuwam...
przed trzecim startem wiatr stężał i z lekka popadywać zaczęło...
sytuacja powtarza się – przyzwoity start i gonitwa na halsówce,
ale, chodź płyniemy równo, konkurencja odchodzi...
na ostatniej boi „czerwoni” nagle wycofują się z wyścigu,
okazało się że dziewczynie która z nimi płynęła miecz zmiażdżył palec...
musiało boleć...
w efekcie kończymy wyścig na drugim, a całe regaty na trzecim miejscu...

jest brąz, choć mogło być lepiej...
jeszcze rozmowa z Seniorem Grajewskim, który obserwował wyścigi z brzegu - „ty zadzior jesteś
i uwagi typu
„tak to możesz sobie siedzieć przed telewizorem”
„musisz wiatr czuć”

działają budująco...
reasumując -
start udany,
na miarę łódki i mych możliwości,
choć załoga uważa że powinienem bardziej agresywnie płynąć...
coś w tym jest...

czwartek, 14 sierpnia 2008

day before

od trzech ni nie gole się...
to w intencji jutrzejszych regat...
metereolodzy zapowiadają załamanie pogody,
pojechaliśmy więc z Her Grzybowskim
sprawdzić rzecz naocznie...
wyszorowaliśmy też łódź
licząc na jej wdzięczność
w jutrzejszych wyścigach...

ciężki dzień nas czeka,
czuję to w kościach...

niedziela, 10 sierpnia 2008

przywiało...

z południowego zachodu,
równo i rzetelnie...
jakby chciało pomóc mi nadrobić straconą sobotę...
wczesnym przedpołudniem,
ostrzeżeni przez bosmana o popołudniowych burzach,
szybkim fordewindem poszliśmy do Wielonka...
pogoda żeglarska,
nie za ciepło za to z rześkim wiatrem..
wiatrem z każdą chwilą silniejszym...
w Wielonku
piFko,
dwie małe pięćdziesiątki,
coś na ząbek
i z powrotem na wodę bo czasu szkoda...

uczciwe halsy od brzegu do brzegu,
eleganckie zwroty bez straty prędkości
i szorująca po burcie woda...
agresywna jazda na krawędzi wywrotki,
a jednak wszystko spokojnie
i bez histerii...
w sam raz na trening przed piątkowymi regatami...

sobota, 9 sierpnia 2008

pekin 2008

Znakomicie spisuje się na igrzyskach Rafał Szukiel z AZS Olsztyn
w zawodach żeglarskich klasy Finn.
Po dwóch pierwszych wyścigach Polak prowadzi.

Debiutujący w igrzyskach Szukiel był trzeci w pierwszym wyścigu
i (po świetnym finiszu z 12 miejsca !) drugi w drugim,
gdzie przegrał tylko z mistrzem olimpijskim z Aten,
Benem Ainslie'em (Wielka Brytania).
Kolejne z 10 zaplanowanych wyścigów
na olimpijskich wodach Qingdao
odbędą się w niedzielę i poniedziałek.
Zakończenie zawodów w sobotę.

co do mojej skromnej osoby,
to pluję sobie w brodę żem uległ porannej szarówce
i odpuściłem sobie dzisiejszy wyjazd nad zalew...
rano pogoda była nieciekawa,
odwołałem załogę
i potem żal straszny dupę mi ściskał
gdy słonce wyszło...
mam silne postanowienie nadrobić stracony dzień jutro...

wtorek, 5 sierpnia 2008

Jackie Big Tits...

Steve Morrison i Ben Rodos,
angielscy pretendenci do złotego medalu w klasie 49er,
żeglarskim odpowieniku Formuły I,
na zbliżających sie lada dzień Igrzyskach w Pekinie
nazwali swą łódź
"Jackie Big Tits"
co w wolnym tłumaczeniu znaczy
ni mniej, ni więcej jak
"Wielkie Cycki Jakubiny"...

wywolało to spore zamieszanie i konsternację wśród
słynących przecież z elegancji i dobrego smaku
brytyjskich "yachtsmenów".
oto jak na łamach "The Independent"
Morrison i Ben Rodos skomentowali swój wybór -
"We've called it Jackie Big Tits.
That was the boat we won the World Championships in last year.
We like to give our boats names after good songs.
When my partner Sarah
and I are in the car with the two kids -
Daisie is seven, and Jo is 10
we play the song.
But when the chorus comes on, we sing "Chockie Biscuits".
We're not going to change it.
Once you name a boat, that's it.
Otherwise it's bad luck...

pozostaje pytanie,
czy "Wielkie Cycki" przyniosą angolom szczęście...

sobota, 2 sierpnia 2008

flauta

sztil, albo, tak z angielska bardziej, calmy...
etymologicznie, według Słownika Kopalińskiego,
z niemieckiego od flau czyli "słaby", "ospały"...
prognoza meteo zapowiadała przejścię frontu atmosferycznego
z burzami
i wiatrem do 7-9m/sek...

fizycznie i mentalnie przygotowałem sie na ostrą jazdę,
jakież więc musiało być me zdegustowanie,
kiedym z Her.Grzybkiem dotarł na przystań,
a tu nic...
dupa absolutna, zero wiatru, tafla zalewu jak lusterko,
bez najmniejszej nawet zmarszczki...
bandera z masztu zwisa nieruchomo,
po pomoście błąkają się instruktorzy obozu żeglarskiego
co to już od dni trzech nie wypływali,
a na wodzie jakieś dwie , może trzy łódki pod pełnymi żaglami
stoją...
mogliśmy oczywiście otaklować omegę,
zejść jak i oni na wodę i tak wozić se dupę,
ale my już wybrednymi się staliśmy
i żądnymi prawdziwej walki...
by frustrację swą ukoić
poszliśmy z Her. Grzybkiem na piFko
i tu, miedzy jednym a drugim,
narodził sie plan jesiennego wypadu w...
Tatry



p/s
podziękowania dla ewki w. ze stolYcy za zdjęcie które
najlepiej pasuje do atmosfery dzisiejszego dnia...

czwartek, 31 lipca 2008

sopot


wuja trzymał w Sopocie łódkę przy molo
był rok 1966
mieszkaliśmy w Grand Hotelu,
tata załatwił...
apartament i prywatny kosz plażowy...
nie ma się czemu dziwić,
byłem przecież dzieckiem nomenklatury...

niedziela, 13 lipca 2008

błękitna wstęga zalewu...

idea regat o "Błękitną Wstęgę" sprowadza się do tego,
że ze wspólnego startu puszcza sie wszystkie biorące w nich udział łodzie,
bez podziału na klasy,
a puchar, "wstęga" (błękitna rzecz jasna)
oraz miano najszybszego jachtu i najlepszego sternika
przypada temu kto najszybciej pokona wyznaczoną trasę.
proste...



po sobotnich szkwałach śladu nie było,
totalna flauta,
wskazówka wiatromierza nie ocierała się nawet o magiczne 2m/s
kiedy można puścić wyścig
i w efekcie zaplanowany na 11.00 start
odroczono lepszą
(czytaj "bardziej wietrzną")
porę...
krecilismy sie więc,
Mako, Her. Grzybek
& moi
po polu startowym,
mocząc nogi,
plotkując
i czekając na wiatr...

Her.Grzybek chwalił sie swym brzuchem...

Mako zaś walczył z "zespołem dnia wczorajszego"...

owe rozluźnienie załogi udzieliło sie i mnie,
i kiedy wreszcie pojawił się wiatr,
no może bardziej na miejscu było by powiedzieć
zefirek taki subtelny,
spóżniłem start...
i
nie pozostawało nam nic innego jak gonić konkurencje...
trasa króciutka,
sprint prawdziwy,
z finiszem na fordewindzie,
więc czasu na gonitwę za wiele nie było...
"Błękitna Wstęga" przypadła Seniorowi Grajewskiemu,
który rzutem na taśmę wyprzedził "Shreka " z Tazbirowa...
nam w udziale przypadła
szczęsliwa
siódma lokata...

w drodze do przystani
zmęczona walką załoga posnęła
chrapiąc jak stado wielorybów...

sobota, 12 lipca 2008

puchar(ek)


lewoskrętny 'śledź",
z szeroką linia startu,
pierwsza boją za "Windem"
i drugą na wysokości wyspy,
czyli halsówka,
potem fordewind,
nawrót
i halsówka na metę...
procedura startowa 5-4-1-start...
banał
mogło by sie wydawać...
a jednak
wiatr 8m/s
a w uderzeniach szkwałów
(bo szkwaliło zdrowo)
rzetelna czwórka w skali Beauforta
sprawił, że emocji nie zabrakło...
i choć o walce trudno mówić,
w klasie naszej poza nami wystartowały jeszcze 2
(słownie dwie) omegi,
uważam swój start w Pucharze Komandora BKŻ za udany,
a nade wszystko wielce pouczający...
słówko o konkurencji -
poza nami do regat stanęli Senior Grajewski z synami
i młodzieńcy z Inowrocławia,
obie załogi na regatowych maszynkach za ciężkie pieniądze, trapezy spinakery, żagle szyte na miarę, pełna regulacja wszystkiego co można na łódce wyregulować, kadłuby ważące nie więcej niż 250 kilo, z dnem gładkim jak pupcia niemowlęcia...
łódki stworzone do wygrywania
a na nich załogi które są,
że zacytuję tu Olgierda Jarosza
(z T-34, numer taktyczny 102, pseudo "Rudy")
"jak palce jednej ręki"
w przypadku Omegi była by to ręka kulawa z lekka,
trójpalczasta,
ale mniejsza o to...
nieopływani,
z ciężką omegą która od maja stoi na wodzie,
( byliśmy chyba pierwsi którzy zafundowali jej poranną toaletę)
a świeżą farbę widziała chyba z piec lat temu,
z obrośniętym glonami, przypominającym tarkę do warzyw dnem
i łatanymi żaglami
mogliśmy liczyć jedynie na cud...
na odprawie sterników przed wyścigami sedzia Specjał
powiedział "liczę że i kolega Wieszok włączy się do walki..."
nie pozostawało man więc nic innego jak go nie zawieść...
trzy wyścigi przebiegły według następującego schematu:
po przyzwoitym
(w miarę - nie widziałem powodu by wjeżdżać pomiędzy
rywalizujących ostro miedzy
sobą "ścigantów")
starcie
patrzyłem jak odchodzą ostrzej i szybciej,
na górnej boi byłem jakieś dwie minuty po nich,
ale oni już gnali na swych kolorowych spinakerach w dół...

potem spotykaliśmy się gdzieś w połowie trasy,
ja ciągle na kursie wolnym,
oni już na halsówce ku mecie...
różnice miedzy nimi na finiszu były rzędu 30 sekund,
my linię mety osiągaliśmy jakieś siedem, no może sześć minut później...
w czwartym, gdy solidnie powiało spod burzowej chmury
udało mi sie wyjść ze startu jako drugi
i przez chwilę trzymać sie dość blisko konkurencji.
ale z czasem sytuacja wróciła do "normy"...
reasumując -
było miło i wielce pouczająco,
a sędzia pochwalił naszą wolę walki(?!)
jestem bogatszy o kolejne doświadczenia
i
pierwszy w mojej regatowej karierze
puchar...
no, może bardziej pucharek...



jeszcze jedno,
ważne bardzo:
panie Łysy i panie Mr.Friday
ten pucharek jest także Wasz,
zarobiliscię na niego odciskami na rekach od szotów
i mokrą od balastowania dupą...
dziękuję Wam...

(i jeszcze zdjęcie jak gonimy czołówkę...)

piątek, 11 lipca 2008

poranna toaleta






przed sobotnimi regatami
po obowiązkowej jeździe piątkowej...
piątkowej w dwójnasób
bo
z
Mr. Friday'em
było wietrznie
i miło...

poniedziałek, 7 lipca 2008

niedziela, 6 lipca 2008

ostro na wiatr


popłynęliśmy w stronę Kręgla,
a że wiało całkiem miło,
żeglowanie wynagrodziło poranny incydent...

prawda jest taka, że kiedy płyniesz,
inne sprawy nabierają znaczenia, inna jest hierarchia problemów,
a wszystkie pierdoły zostają na brzegu,
zwłaszcza gdy za tydzień regaty,
i czas by sprawdzić co jeszcze można poprawić...
i tak pływaliśmy,
do przodu,
do tyłu (!)
z wiatrem,
pod wiatr,
ostro i szybko...

pogoda była „żeglarska”,
wiatr tężał,
w końcu dmuchnęło spod chmury zdrowo,
tak że ze dwa razy omega nasza w półślizg wejść chciała...
do keji doszliśmy grzecznie
i w ostatniej chwili przed ostrym szkwałem z gradem i wysoką falą...
łódkę oddaliśmy całą, sklarowaną i czystą,
i żaden Dupek nie będzie mi bruździć...

podziękowania dla Michała Lutostańskiego
za zdjęcia...

niedziela, 22 czerwca 2008

ŁykEnD


wolny najmita jestem,
za piFko i skręta...

pan,
Panie Prezesie,
łaskaw będzie ,
wyluzować grota, z lekka odpaść dla nabrania prędkości
(bo tylko na prędkości łódka jest sterowna),
potem spokojnie podostrzyć,
przełożyć się przez sztag i wybrać szoty...

ważne jest też by wiedzieć gdzie chcemy płynąć...

nie nadużywać...

i czujnym być,
bo jak spod chmury dmuchnie
to zabawa może być przednia...

sobota, 21 czerwca 2008

happy birthday


niedzielny wypad z Makowcem
i Jubilatką
(na zdjęciu nieobecną niestety,
bo kąpieli akurat zażywała...)
poza tym wszystko co na urodzinach być powinno,
no może poza tortem...
wiało za to rzetelnie,
szybka żegluga wzdłuż i w poprzek...
do Kregla z wiatrem,
z powrotem halsówka pomiędzy kajakarzami...
tak jak nie przepadam za pływaniem w damskim towarzystwie
(są oczywiście wyjątki - vide Dama Kier)
tak przyznać muszę że jubilatka sprawdziła się w 100%...
raz jeszcze Wszystkiego Dobrego,
Sto Lat
i zDrÓfkO gorzką żołądkową z miętą ...

niedziela, 8 czerwca 2008

hals korzystny i beznadziejna zawietrzna...


dwa "nieoficjalne" starty
dość tępą Omegą,
za to przy sympatycznym całkiem wietrze,
w sam raz na sobotnie żeglowanie...
"nieoficjalne" bo podłączyliśmy się z Her Grzybkiem
do regat MKS-ów
i aby im nie przeszkadzać w rywalizacji
nie płynąłem zbyt agresywnie...
w pierwszym odpuściłem walkę na starcie,
wchodząc do wyścigu na końcu stawki,
w drugim, będąc pierwszym na górnej boi,
ustąpiłem miejsca "młodym"..
w efekcie w obu wyścigach linię mety
przeszedłem jako czwarty...
mogło być lepiej gdyby nie błąd na ostatniej halsówce...
wnioski na przyszłość -
pływać, pływać i jeszcze raz pływać...

niedziela, 1 czerwca 2008

dzień dziecka

przywiało...
od rana samego,
rzetelna czwóreczka
uczciwa i równa...
Mr.Friday zadowolony,
podobnie jak Mako i jego chińska przyjaciółka
która,
gdy dobrze się przyjrzeć sie zdjęciu odbija sie w okularach Makowca...

i ja,
jak dziecko szczesliwy,
w końcu to pierwszy czerwca...

jadziem, Panowie, jadziem...

sobota, 31 maja 2008

czarter


od podatku se odpisze...