niedziela, 6 lipca 2008

ostro na wiatr


popłynęliśmy w stronę Kręgla,
a że wiało całkiem miło,
żeglowanie wynagrodziło poranny incydent...

prawda jest taka, że kiedy płyniesz,
inne sprawy nabierają znaczenia, inna jest hierarchia problemów,
a wszystkie pierdoły zostają na brzegu,
zwłaszcza gdy za tydzień regaty,
i czas by sprawdzić co jeszcze można poprawić...
i tak pływaliśmy,
do przodu,
do tyłu (!)
z wiatrem,
pod wiatr,
ostro i szybko...

pogoda była „żeglarska”,
wiatr tężał,
w końcu dmuchnęło spod chmury zdrowo,
tak że ze dwa razy omega nasza w półślizg wejść chciała...
do keji doszliśmy grzecznie
i w ostatniej chwili przed ostrym szkwałem z gradem i wysoką falą...
łódkę oddaliśmy całą, sklarowaną i czystą,
i żaden Dupek nie będzie mi bruździć...

podziękowania dla Michała Lutostańskiego
za zdjęcia...

1 komentarz:

wiesz-OK pisze...

gdy z Grzybkiem klarowaliśmy łódkę,
pojawił się ni stąd ni z owąd,
„Pożal się Boże Wielki Pan Instruktor”
i w krzyk, że „łódź ma wrócić czysta, cała” ,itd...
jak bym idiotą był,
jakbym nie wiedział o sprawach oczywistych...
mówię mu by nie krzyczał na mnie bo powodu nie dałem by mnie tak traktować,
że wiem w jakim stanie zdaję się wyczarterowaną łódź,
żem nie dał powodów by mnie tak traktować,
a on, że mnie zna,
że widział mnie jak z podniesioną płetwą sterową pływam
i że on już dobrze wie jaki ze mnie żeglarz...
nie zdzierżyłem...
trzydzieści lat przeszło pływam
i nie będzie mi Dupek jakiś
negował mego doświadczenia...
po krótkiej acz treściwej wymianie „uprzejmości”,
wypłynęliśmy wreszcie
zważając w dwójnasób by nie złamać żadnej z reguł szkoły żeglowania...
kiedym już ochłonął, doszedł jako tako do siebie
(po części dzięki małej żołądkowej z miętą)