idea regat o "Błękitną Wstęgę" sprowadza się do tego,
że ze wspólnego startu puszcza sie wszystkie biorące w nich udział łodzie,
bez podziału na klasy,
a puchar, "wstęga" (błękitna rzecz jasna)
oraz miano najszybszego jachtu i najlepszego sternika
przypada temu kto najszybciej pokona wyznaczoną trasę.
proste...
po sobotnich szkwałach śladu nie było,
totalna flauta,
wskazówka wiatromierza nie ocierała się nawet o magiczne 2m/s
kiedy można puścić wyścig
i w efekcie zaplanowany na 11.00 start
odroczono lepszą
(czytaj "bardziej wietrzną")
porę...
krecilismy sie więc,
Mako, Her. Grzybek
& moi
po polu startowym,
mocząc nogi,
plotkując
i czekając na wiatr...
Her.Grzybek chwalił sie swym brzuchem...
Mako zaś walczył z "zespołem dnia wczorajszego"...
owe rozluźnienie załogi udzieliło sie i mnie,
i kiedy wreszcie pojawił się wiatr,
no może bardziej na miejscu było by powiedzieć
zefirek taki subtelny,
spóżniłem start...
i
nie pozostawało nam nic innego jak gonić konkurencje...
trasa króciutka,
sprint prawdziwy,
z finiszem na fordewindzie,
więc czasu na gonitwę za wiele nie było...
"Błękitna Wstęga" przypadła Seniorowi Grajewskiemu,
który rzutem na taśmę wyprzedził "Shreka " z Tazbirowa...
nam w udziale przypadła
szczęsliwa
siódma lokata...
w drodze do przystani
zmęczona walką załoga posnęła
chrapiąc jak stado wielorybów...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz