piątek, 1 maja 2009

he is sailing

Co zrobić,
kiedy chcesz pożeglować sobie,
a nie bardzo jest z kim,
bo:
Mr.Friday remontuje chałupę na wsi,
Łysy stawia ołtarz,
Blondi przygotowuje kolejną premierę,
Grzybek preferuje ostatnowypady do Grudziądza,
a Opic woli machać wiosłami w kajaku ???
Należy zadzwonić po Denisa.
Denis, dumny(?) syn Albionu,
urodzony na Isle of White,
kolebce angielskiego Yachtingu przez duże "Y",
był już raz na łódce...
O włos mały nie wygraliśmy wtedy regat.
Było to w czasach APOLONII, czyli ze trzy lata temu...
Kiedy zadzwoniłem do niego zgodził sie od razu
i rankiem dnia następnego
byliśmy już - Denis, his Mystery, and me -
w Pieczyskach.
Pogoda piękna, wiatr taki jak trzeba i...
nie mamy na czym popływać.
Wszystko w czarterze (długi ŁykEnD) albo z kursantami na egzaminach...
"113" którą pływałem w zeszłym roku
straciła tydzień temu w wywrotce ster i teraz podobnie jak ja, na brzegu...
I nie pomoże piFko, ani trzy nawet,
gdy pływać się chce i run na wodę ma się straszny...
Sfrustrowany i z dupą ściśniętą żalem,
bo wieje (!),
błąkam się po pomoście patrząc z zazdrością jak inni śmigają.
Widać jednak Neptun ujrzał me męki,
i łaskawe oko swe ku mnie obrócił,
bo omega jakaś podeszła do kei.
"Panowie może kończą" pytam się z nadzieją
i oto cud się staje.
"Tak, kończymy... Trochę za mocno wieje..."
Uszom własnym nie wierze...
Dziesięć minut później, z rasowym przechyłem,
odchodzimy na wodę...

Czasem tak niewiele potrzeba do szczęścia...

1 komentarz:

Unknown pisze...

do mnie zadzwoń ;)