Kiedy wczesnym rankiem
(z emocji chyba dospać nie mogłem...)
stałem na brzegu
i patrzyłem na gładką wodę zatoki,
nie bardzo chciało się mi wierzyć w prognozę meteo
która przewidywała wiatr do 5-ciu stopni w skali Beauforta.
Po śniadaniu Artur The Sailor załatwił wszystkie regatowe formalności
i wylosował łodke na której mieliśmy popłynąć.
Padło na (nomem omen jak się miało później okazać) "9"...
Jeszcze tylko uroczyste otwarcie, odprawa sterników i na wodę...
Dwadzieścią jeden łodzi
i trasa po tzw.
"trójkącie olimpijskim".
Start do góry, na "jedynkę" pod wiatr,
potem forewind w dół na "trójkę",
powrót do góry na "jedynkę",
prawym baksztakiegim na "dwójkę",
lewym na "trójkę"
i halsówka na metę.
Wiaterek, wbrew mym porannym obawom,
przyzwoity,
z początku trójeczka, później nawet piątka
z północnego wschodu...
Start o jedenastej, wiec było jeszcze trochę czasu by opływać trasę
i taktykę jakąś wymyśleć...
Do pierwszego w sezonie startu staje,
powiedzmy to sobie szczerze,
nie bez pewnej tremy
Primo – praktycznie nie znam możliwości naszej „dziewiątki”...
Secundo – z chłopakami płynę pierwszy raz w życiu
i nie wiem na co ich stać...
Tercio – prawie nic nie wiem o akwenie,
a jeszcze mniej o konkurentach...
Procedura startowa 5-4-1-START,
na samej linii ciasno trochę,
ale nie nerwowo...
Pilnuję czasu, ale ze startu wychodzę lekko z tyłu,
za czołówką...
Halsówka w miarę przyzwoita,
przyjeta taktyka generalnie się sprawdza
ale powtarza się też stara prawda,
że zawsze znajdzie się jakaś łódka
(czytaj – jakiś sternik)
która,
cokolwiek byś nie robił
i jakkolwiek byś się nie starał,
popłynie ostrzej i szybciej...
Na górnej boi tłok.
Radosne okrzyki „Prawy!” i „Miejsce!”
Walka burta w burtę,
czyli to co tygrysy lubią najbardziej...
Na fordasa wychodzę w środku stawki
i tak jest na kolejnej halsówce.
W mych ulubionych baksztagach idę do przodu
by w końcu wylądować na szóstym miejscu...
Może być...
W następnych czterech gonitwach
łódkę prowadzą na przemian Artur i Boguś
(jakoś nie przeszło mi Bogusław...)
Liczę na to, że pływali PUCKAMI więcej i lepiej niż ja je czują.
Sobie pozostawiam funkcję taktyka
i balastu...
Jak na nasz pierwszy wspólny start idzie całkiem nieźle.
Zwroty, zwłaszcza „regatowa rufa”,
wychodzą nam przyzwoicie
trzymamy się w czołówce,
nie położyliśmy łódki
(byli tacy którym się to udało)
i prawie nikogo nie rozjechaliśmy...
Prawie'
bo w czwartym bodajże wyścigu,
w strasznym burdelu przy górnej boi, przy naszym „prawym”,
za żagla pojawia się łódka której nie miało prawa tu być...
Było naprawdę ciasno i za późno na jakikolwiek manewr;
w efekcie wpadamy na nich pełnym impetem.
Uderzenie było z tych solidniejszych,
przekonany byłem, że wybiliśmy im w burcie dziurę,
ale właśnie teraz mogłem przekonać się
o solidności konstrukcji PUCKA.
To łódka zaprojektowana między innymi
z myślą o tych co zaczynają żeglować, a kursant potrafi wiele
(„dojrzały wilk morski” też...).
PUCK ma na dziobie rodzaj dużego, gumowego zderzaka
i stad chyba jedynym śladem po owym incydencie
było lekkie zabrudzenie kadłuba.
Całe regaty udane w sumie,
i w miłej atmosferze,
a to chyba najważniejsze...
Na dwadzieścia trzy łodzie przypłynęliśmy naszą „dziewiątką” na dziewiątym miejscu...
Ciekawe co by było
gdyby Artur wylosował łódkę o numerze „1”?
Z drugiej strony, równie dobrze mógł wylosować „23”...
Dla porządku jeszcze pierwsza trójka:
Jarosław Damaszke na "dwunastce"
Ireneusz Czarnecki na "dwudziestce"
i
Sierżęga Adam na "trzydziestce dwójce"...
Wygląda na to, że dziś preferowane były parzyste numery startowe
;-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz