piątek, 24 kwietnia 2009
zatoka pucka
Historia ŁykEnd'owych regat w Pucku
sięga pewnego lutowego wieczora.
Siedziałem sobie grzecznie(?) przy mózgowym barze
kiedy,
nie wiadomo skąd,
pojawił się Człowiek,
postawił wódkę
i zapytał
czy nie pojechał bym do Pucka
by wystartować PUCKIEM
w regatach po Zatoce Puckiej...
Nie namyślałem się długo,
tyle ile potrzeba by wychylić pięćdziesiątkę
żołądkowej...
Gdy nadszedł czas,
pojechaliśmy z Arturem The Sailor
(tak nazywać będziemy owego Człowieka z Baru)
do Harcerskiego Ośrodka Morskiego.
Sam Puck, w którym nie byłem od lat,
to jedno z tych miejsc
gdzie mógł bym spędzić resztę życia -
takie prowincjonalne i ciche,
sprawia wrażenie jakby czas tam płyną wolniej...
Tu właśnie w 1457 znalazł schronienie wygnany król Szwecji
Karol VIII Knutsson Bonde,
a w XVI stacjonowała tu Flota Kaperska Zygmunta Augusta.
29 lipca 1571 miał miejsce atak duńskich okrętów,
zakończony uprowadzeniem kilkunastu jednostek tejże floty do Kopenhagi.
Stąd admirał Arend Dickmann
poprowadził polskie okręty na bitwę pod Oliwą,
tu 10 lutego 1920 odbyły się tu zaślubiny Polski
a sam Puck aż do 1926 jedynym polskim portem nad morzem.
Tyle historii...
Wypiliśmy Arturem po piFku z korzeniem
(tutejsza spécialité de la maison)
i wypłynęliśmy na wodę.
PUCK na pierwszy rzut oka
sprawia wrażenie dość „krowiastej” łódki,
krótsza i szersza od Omegi,
z wysoką wolną burtą,
z swymi 15 metrami krawatowymi żagla
okazała się wkrótce być wyjątkowo dzielną i mocną
O czym mieliśmy się poźniej przekonać...) łódką.
Zatoka zaś to interesujący
i ciekawy pod względem nawigacyjnym akwen.
Ze swymi 364 km²powierzchni
i licznymi mieliznami,
gdzie głębokość nie przekracza pół metra
sprawia, że żeglowanie tu to czysta przyjemność.
Co prawda,
pierwszego dnia Neptun poskąpił nam wiatru,
(obrażon może był, że nie dostał swej porcji rumu...)
ale i tak było miło.
Było nie było,
to pierwsze moje pływanie w tym roku.
Przy lekkiej bryzie popłynęliśmy ku Władysławowu,
(Władysławowowi?)
potem wzdłuż mierzei w kierunku Chałup.
Grzeczne i spokojne pływanie,
w sam raz na poznanie siebie i łódki...
Chcieliśmy podejść do tzw. Małego Morza,
ale nie udało się nam znaleźć przejścia przez miliznę
i w końcu, późnym popołudniem wróciliśmy do Pucka.
Jeszcze wieczorny spacer do „Admirała”,
już kompletną załogą,
potem paciorek,
ząbki umyć,
siuzi-buzi,
i spać...
Jutro regaty...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz