sobota, 12 września 2009

mea culpa...


biję się w pierś aż dudni...
Wybraliśmy się ze Schmelterem na niezobowiązujące pływanko,
cokolwiek to znaczy...
Pogoda jak drut - niebo bez jednej chmurki,
za to z Łysym w pół-pełni
i wiaterek rześki,
a że dawno nie byłem w Kręglu,
poszliśmy przez przekop
i po godzinie stanęliśmy przy walącym się z próchnicy pomoście...
Plan był obiadek jakiś zjeść,
ale najpierw zajrzeliśmy do baru
na drobny aperitif...
NIGDY NIE KOŃCZY SIĘ NA JEDNEJ PIĘĆDZIESIATCE
zwłaszcza gdy okazało się że ta kosztuje raptem złotych 3
(słownie trzy)
Nie wdając się w szczegóły takie jak podrywanie barmanki
tudzież me lewitowanie za burtą,
udało się mam szczęśliwie wrócić do Pieczysk...
Widać dobry Neptun spojrzał na nas dziś przez palce...
Więcej grzechów nie pamietam...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Neptun Ci się bacznie przygląda;P