Po sobotnich wyścigach po trójkącie dziś w programie wyścig na dystansie
Pieczyska - Wielonek - Pieczyska.
Pogoda jak drut, wiatr też pewnie się rozdmucha, jedyny problem mój to załoga...
Chłopaki rozjechali się do swych dziewczyn
i zostałem sam jak ten palec...
Gotów jestem płynąć solo, ale szczęśliwie znalazł się na kei jakiś stoczniowiec ze Szczecina który szukał miejsca na łodzi więc go przygarnąłem...
Mam pewne obawy, bo gość, choć pełen entuzjazmu,ale pierwszy raz na łodzi.
Z drugiej strony, przerabiałem już to kiedyś z niejakim Denisem który będąc po raz pierwszy na regatach pomógł mi wziąść pierwsze miejsce w Regatach Pamięci cztery lata temu, jeszcze na "Apolonii".
Poza tym ma wiać, więc balast zawsze się przyda.
Po przyśpieszonym kursie żeglarstwa "która linka jest do czego",
jedziemy na start.
Wyścig na dystansie rożni się od ścigania po trójkącie, to oczywiste...
Ważna jest znajomość akwenu, wiedza o tym gdzie i jak wieje,
które miejsca lepiej omijać (mielizny !),
gdzie można przyciąć, gdzie wiatr odbija i kręci,
ale lubię ten rodzaj żeglowania.
Start wychodzi nam nad wyraz przyzwoicie i nagle okazuje się że idziemy na trzecim miejscu, za Grajewskimi i... porucznikiem "zUBkiem".
Do przewężenia "przy Dębach" żeglujemy baksztagiem i to szybko...
"Przy Debach" można wiele zyskać i wiele stracić.
Wiatr odbija się tu od wysokiego brzegu z jednej strony i lasu z drugiej.
Kreci niemilosiernie - z fordewindu przechodzi nagle w bajdewind
by za chwilę znów powiać do dupy...
Trzeba być czujnym i spokój zachować.
Podczas gdy większość idzie pod lewym brzegiem,
ja uciekam środkiem i bronię swego trzeciego miejsca.
Przed Wielonkiem okrążamy lewą burtą trzcinową wysepkę
robiacą za zwrotną boję i ku mecie,
Na halsówce przy Dębach (!) dopada mnie "Mru"
i spadam na czwartą pozycję.
Goniąc ich, próbuję przyciąć krotko za rufą Venuski niejakiego Galora i...
ocieram się o wiszący mu na pawęży silnik.
Qrwy w powietrzu latają, ale przecież nie chciałem...
Po cholerę mu w regatach ta kataryna potrzebna...
Uciekam do niego i dalej gonię "Mru"...
I może był bym ich dopadł ,
gdybym nie wpakował się na mieliznę przy wyjściu na rozlewisko.
Tu wiatr stężał na tyle że łodka w półwietrze w półślizgi wpada
i tak jedziemy ku mecie.
Po przeszło dwóch godzinach walki,
zmeczony, z przykurczam w pokrwawionych rekach,
mijam linię mety na czwartym miejscu w klasie,
a to znaczy że obroniłem trzecie miejsce w generalce!
Jeszcze tylko rozdanie nagród,
uścisk dłoni Komandora POW
i regatowy sezon 2009 zamknięty...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz