wtorek, 29 września 2009
niedziela, 20 września 2009
X Regaty Pamięci
dzień drugi
Po sobotnich wyścigach po trójkącie dziś w programie wyścig na dystansie
Pieczyska - Wielonek - Pieczyska.
Pogoda jak drut, wiatr też pewnie się rozdmucha, jedyny problem mój to załoga...
Chłopaki rozjechali się do swych dziewczyn
i zostałem sam jak ten palec...
Gotów jestem płynąć solo, ale szczęśliwie znalazł się na kei jakiś stoczniowiec ze Szczecina który szukał miejsca na łodzi więc go przygarnąłem...
Mam pewne obawy, bo gość, choć pełen entuzjazmu,ale pierwszy raz na łodzi.
Z drugiej strony, przerabiałem już to kiedyś z niejakim Denisem który będąc po raz pierwszy na regatach pomógł mi wziąść pierwsze miejsce w Regatach Pamięci cztery lata temu, jeszcze na "Apolonii".
Poza tym ma wiać, więc balast zawsze się przyda.
Po przyśpieszonym kursie żeglarstwa "która linka jest do czego",
jedziemy na start.
Wyścig na dystansie rożni się od ścigania po trójkącie, to oczywiste...
Ważna jest znajomość akwenu, wiedza o tym gdzie i jak wieje,
które miejsca lepiej omijać (mielizny !),
gdzie można przyciąć, gdzie wiatr odbija i kręci,
ale lubię ten rodzaj żeglowania.
Start wychodzi nam nad wyraz przyzwoicie i nagle okazuje się że idziemy na trzecim miejscu, za Grajewskimi i... porucznikiem "zUBkiem".
Do przewężenia "przy Dębach" żeglujemy baksztagiem i to szybko...
"Przy Debach" można wiele zyskać i wiele stracić.
Wiatr odbija się tu od wysokiego brzegu z jednej strony i lasu z drugiej.
Kreci niemilosiernie - z fordewindu przechodzi nagle w bajdewind
by za chwilę znów powiać do dupy...
Trzeba być czujnym i spokój zachować.
Podczas gdy większość idzie pod lewym brzegiem,
ja uciekam środkiem i bronię swego trzeciego miejsca.
Przed Wielonkiem okrążamy lewą burtą trzcinową wysepkę
robiacą za zwrotną boję i ku mecie,
Na halsówce przy Dębach (!) dopada mnie "Mru"
i spadam na czwartą pozycję.
Goniąc ich, próbuję przyciąć krotko za rufą Venuski niejakiego Galora i...
ocieram się o wiszący mu na pawęży silnik.
Qrwy w powietrzu latają, ale przecież nie chciałem...
Po cholerę mu w regatach ta kataryna potrzebna...
Uciekam do niego i dalej gonię "Mru"...
I może był bym ich dopadł ,
gdybym nie wpakował się na mieliznę przy wyjściu na rozlewisko.
Tu wiatr stężał na tyle że łodka w półwietrze w półślizgi wpada
i tak jedziemy ku mecie.
Po przeszło dwóch godzinach walki,
zmeczony, z przykurczam w pokrwawionych rekach,
mijam linię mety na czwartym miejscu w klasie,
a to znaczy że obroniłem trzecie miejsce w generalce!
Jeszcze tylko rozdanie nagród,
uścisk dłoni Komandora POW
i regatowy sezon 2009 zamknięty...
Pieczyska - Wielonek - Pieczyska.
Pogoda jak drut, wiatr też pewnie się rozdmucha, jedyny problem mój to załoga...
Chłopaki rozjechali się do swych dziewczyn
i zostałem sam jak ten palec...
Gotów jestem płynąć solo, ale szczęśliwie znalazł się na kei jakiś stoczniowiec ze Szczecina który szukał miejsca na łodzi więc go przygarnąłem...
Mam pewne obawy, bo gość, choć pełen entuzjazmu,ale pierwszy raz na łodzi.
Z drugiej strony, przerabiałem już to kiedyś z niejakim Denisem który będąc po raz pierwszy na regatach pomógł mi wziąść pierwsze miejsce w Regatach Pamięci cztery lata temu, jeszcze na "Apolonii".
Poza tym ma wiać, więc balast zawsze się przyda.
Po przyśpieszonym kursie żeglarstwa "która linka jest do czego",
jedziemy na start.
Wyścig na dystansie rożni się od ścigania po trójkącie, to oczywiste...
Ważna jest znajomość akwenu, wiedza o tym gdzie i jak wieje,
które miejsca lepiej omijać (mielizny !),
gdzie można przyciąć, gdzie wiatr odbija i kręci,
ale lubię ten rodzaj żeglowania.
Start wychodzi nam nad wyraz przyzwoicie i nagle okazuje się że idziemy na trzecim miejscu, za Grajewskimi i... porucznikiem "zUBkiem".
Do przewężenia "przy Dębach" żeglujemy baksztagiem i to szybko...
"Przy Debach" można wiele zyskać i wiele stracić.
Wiatr odbija się tu od wysokiego brzegu z jednej strony i lasu z drugiej.
Kreci niemilosiernie - z fordewindu przechodzi nagle w bajdewind
by za chwilę znów powiać do dupy...
Trzeba być czujnym i spokój zachować.
Podczas gdy większość idzie pod lewym brzegiem,
ja uciekam środkiem i bronię swego trzeciego miejsca.
Przed Wielonkiem okrążamy lewą burtą trzcinową wysepkę
robiacą za zwrotną boję i ku mecie,
Na halsówce przy Dębach (!) dopada mnie "Mru"
i spadam na czwartą pozycję.
Goniąc ich, próbuję przyciąć krotko za rufą Venuski niejakiego Galora i...
ocieram się o wiszący mu na pawęży silnik.
Qrwy w powietrzu latają, ale przecież nie chciałem...
Po cholerę mu w regatach ta kataryna potrzebna...
Uciekam do niego i dalej gonię "Mru"...
I może był bym ich dopadł ,
gdybym nie wpakował się na mieliznę przy wyjściu na rozlewisko.
Tu wiatr stężał na tyle że łodka w półwietrze w półślizgi wpada
i tak jedziemy ku mecie.
Po przeszło dwóch godzinach walki,
zmeczony, z przykurczam w pokrwawionych rekach,
mijam linię mety na czwartym miejscu w klasie,
a to znaczy że obroniłem trzecie miejsce w generalce!
Jeszcze tylko rozdanie nagród,
uścisk dłoni Komandora POW
i regatowy sezon 2009 zamknięty...
sobota, 19 września 2009
X Regaty Pamięci
To mój szósty albo może i siódmy już start w Regatach Pamięci.
Z różnych powodów, nie ukrywam że także osobistych, staram się co roku brać udział w tych zamykjących sezon regatach.
Nie inaczej było też w tym roku...
Płyniemy sprawdzonym składem: Grzybek, Schmelter & ja.
Na przystani jestem bladym świtem by zrobić jeszcze naszej "113"-tce dobrze, znaczy dno jej umyć...
Rankiem woda nie dość że mokra to zimna - niechybny znak że to już jesień.
Dobrze że słoneczko grzeje jeszcze.
Pewne obawy mam co do wiatru, którego, w porównaniu do ubiegłorocznych regat
jest stanowczo za mało...
Z nadzieją na to że się jednak rozdmucha przygotowuje łódkę do wyścigów.
Ruch na przystani wyjątkowo duży, w sumie 47 łódek startuje, w tym osiem omeg,
szykuje się wiec ostra jatka...
Senior Grajewski na Mari II jest bezsprzecznie faworytem,
ale z resztą powinniśmy powalczyć...
W stawce między innymi v-ce komandor Pasatu
i niejaki "porucznik zUBek".
Chłopaki przyjeżdżają na dziewiątą,
ale jest jakaś obsuwa i godzinne opóźnienie.
Dobrze chociaż że wiać powoli zaczęło...
Na wodę schodzimy przed jedenastą,
startować mamy razem z Wolną i Orionami,
jako ostatnia grupa, po T1 i T2,
ale ponieważ ciągle jest jakieś opóźnienie wracam do pomostu
i czekam aż z linii startu zejdą większe łódki.
Pięć minut przed startem jesteśmy znów na wodzie,
ale sam start spóźniam i wychodzę na trasę w tyle.
Sama trasa długa dość i do tego zaskakująca:
"jedynka" poniżej wyspy, potem "dwójka" za wyspą i "trójka" prawie przy tamie.
Taki układ pozwala na skrót pomiędzy wyspą Romanowem.
Wąsko tam, dość płytko i wiatr kreci ale "jest ryzyko -jest zabawa..."
Wiatr kręci i z teoretycznego piłowania na "jedynkę" wychodzi jeden hals półwiatrem.
Na boi jestem piaty, a może nawet szósty.
Przed nami Grajewscy (to nie dziwi),
potem "Cichan" z "porucznikiem zUBkiem",
v-ce komandor i jeszcze dwie łódki które dochodzimy w fordewindzie.
Z "dwójki" decydujemy się na skrót za wyspą.
Mam pewne obawy co do tego manewru, ale ulegam reszcie załogi i... udało się!
Cudem, nieomal ocierając się o resztki betonowych umocnień,
na wietrze nie-wiadomo-skąd
wychodzimy zza wyspy na drugim miejscu ku niewątpliwemu zaskoczeniu reszty,
zwłaszcza "porucznika zUBka".
w drodze na "trójkę" próbuje bronić się przed jego atakami,
ale prawda jest taka, że lepiej ode mnie "czyta" wiatr
i w końcu muszę uznać jego przewagę...
Jeszcze tylko ni to fordas, ni to bajdewind na metę
po przeszło pięćdziesięciu minutach kończymy wyścig jako trzecia załoga.
Pozostaje pewien niedosyt, choć z drugiej strony reszta stawki została daleko za nami.
W drugiej gonitwie za sterem Schmelter pali start i w efekcie jesteśmy na końcu stawki.
Gonimy jak potrafimy najlepiej.
Grzybek poklepuje łódkę, czule do niej przemawia "Idziesz Maleńka, idziesz"
i łódka idzie...
Powtarzamy manewr z ominięciem wyspy, walczymy na halswóce i w efekcie na mecie jesteśmy na czwartym miejscu.
Ile w tym zasługi łódki która gdy poczuje wiat idzie,
a ile grzybkowych zaklęć,
Neptun jeden wie...
W ostatnim dziś biegu sprężam się w sobie i wychodzi mi jeden z tych idealnych startów o jakich można marzyć - wychodzę jako pierwszy, Grajewscy lekko z tyłu i w dole, wyżej, po lewej "Cichan" więc nie jest źle.
I było by idealnie, gdyby nie błąd na górnej boi.
Nie wiem dlaczego, ale łódka dosłownie staje na boi, nie chce przejść linii wiatru i w efekcie spadamy na koniec stawki.
Powiedzieć, że jestem sfrustrowany to mało...
Znowu musimy gonić resztę, i znów Grzybkowe zaklęcia pomagają.
Powoli windujemy się w górę i było by dobrze
gdyby sytuacja z "jedynki" nie powtórzyła się na "trójce".
Teraz już nie jestem sfrustrowany, wściekły jestem.
I może ta wściekłość, tak zwana "sportowa złość"
sprawia że znowu udaje się nam dogonić konkurencję i skończyć wyścig na trzecim miejscu.
Bilans pierwszego dnia dość dobry - dwa razy trzecie i raz czwarte miejsce daje szanse na "pudło".
Co prawda nie daliśmy rady
"porucznikowi zUBkowi",
ale jak się potem okazało,
porucznik ów,
a właściwie
Tadeusz Wierczewski
to były kadrowicz z Fina...
Chciał bym w jego wieku być w takiej formie,
i choć nasze kontakty w zeszłym sezonie układały się różnie,
to nie wstydzę się uznać dziś jego przewagi...
Na koniec dnia pierwszego jeszcze tak filozoficzna (?) uwaga -
Senior Grajewskijest poza zasięgiem kogokolwiek,
po starcie ucieka do przodu i płynie swoje,
ale musi to być chyba nudne tak ciągle wygrywać,
podczas gdy my walczymy ostro o każde miejsce.
Czasem walka ta wychodzi nam lepiej, czasem gorzej,
ale z pewnością nie jest nudno.
Mam nadzieje że chłopaki zgodzą się tu ze mną...
więcej zdjeć z X Regat Pamięci znadziecię tu...
sobota, 12 września 2009
mea culpa...
biję się w pierś aż dudni...
Wybraliśmy się ze Schmelterem na niezobowiązujące pływanko,
cokolwiek to znaczy...
Pogoda jak drut - niebo bez jednej chmurki,
za to z Łysym w pół-pełni
i wiaterek rześki,
a że dawno nie byłem w Kręglu,
poszliśmy przez przekop
i po godzinie stanęliśmy przy walącym się z próchnicy pomoście...
Plan był obiadek jakiś zjeść,
ale najpierw zajrzeliśmy do baru
na drobny aperitif...
NIGDY NIE KOŃCZY SIĘ NA JEDNEJ PIĘĆDZIESIATCE
zwłaszcza gdy okazało się że ta kosztuje raptem złotych 3
(słownie trzy)
Nie wdając się w szczegóły takie jak podrywanie barmanki
tudzież me lewitowanie za burtą,
udało się mam szczęśliwie wrócić do Pieczysk...
Widać dobry Neptun spojrzał na nas dziś przez palce...
Więcej grzechów nie pamietam...
sobota, 5 września 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)