sobota, 7 listopada 2009
sobota, 17 października 2009
wtorek, 29 września 2009
niedziela, 20 września 2009
X Regaty Pamięci
dzień drugi
Po sobotnich wyścigach po trójkącie dziś w programie wyścig na dystansie
Pieczyska - Wielonek - Pieczyska.
Pogoda jak drut, wiatr też pewnie się rozdmucha, jedyny problem mój to załoga...
Chłopaki rozjechali się do swych dziewczyn
i zostałem sam jak ten palec...
Gotów jestem płynąć solo, ale szczęśliwie znalazł się na kei jakiś stoczniowiec ze Szczecina który szukał miejsca na łodzi więc go przygarnąłem...
Mam pewne obawy, bo gość, choć pełen entuzjazmu,ale pierwszy raz na łodzi.
Z drugiej strony, przerabiałem już to kiedyś z niejakim Denisem który będąc po raz pierwszy na regatach pomógł mi wziąść pierwsze miejsce w Regatach Pamięci cztery lata temu, jeszcze na "Apolonii".
Poza tym ma wiać, więc balast zawsze się przyda.
Po przyśpieszonym kursie żeglarstwa "która linka jest do czego",
jedziemy na start.
Wyścig na dystansie rożni się od ścigania po trójkącie, to oczywiste...
Ważna jest znajomość akwenu, wiedza o tym gdzie i jak wieje,
które miejsca lepiej omijać (mielizny !),
gdzie można przyciąć, gdzie wiatr odbija i kręci,
ale lubię ten rodzaj żeglowania.
Start wychodzi nam nad wyraz przyzwoicie i nagle okazuje się że idziemy na trzecim miejscu, za Grajewskimi i... porucznikiem "zUBkiem".
Do przewężenia "przy Dębach" żeglujemy baksztagiem i to szybko...
"Przy Debach" można wiele zyskać i wiele stracić.
Wiatr odbija się tu od wysokiego brzegu z jednej strony i lasu z drugiej.
Kreci niemilosiernie - z fordewindu przechodzi nagle w bajdewind
by za chwilę znów powiać do dupy...
Trzeba być czujnym i spokój zachować.
Podczas gdy większość idzie pod lewym brzegiem,
ja uciekam środkiem i bronię swego trzeciego miejsca.
Przed Wielonkiem okrążamy lewą burtą trzcinową wysepkę
robiacą za zwrotną boję i ku mecie,
Na halsówce przy Dębach (!) dopada mnie "Mru"
i spadam na czwartą pozycję.
Goniąc ich, próbuję przyciąć krotko za rufą Venuski niejakiego Galora i...
ocieram się o wiszący mu na pawęży silnik.
Qrwy w powietrzu latają, ale przecież nie chciałem...
Po cholerę mu w regatach ta kataryna potrzebna...
Uciekam do niego i dalej gonię "Mru"...
I może był bym ich dopadł ,
gdybym nie wpakował się na mieliznę przy wyjściu na rozlewisko.
Tu wiatr stężał na tyle że łodka w półwietrze w półślizgi wpada
i tak jedziemy ku mecie.
Po przeszło dwóch godzinach walki,
zmeczony, z przykurczam w pokrwawionych rekach,
mijam linię mety na czwartym miejscu w klasie,
a to znaczy że obroniłem trzecie miejsce w generalce!
Jeszcze tylko rozdanie nagród,
uścisk dłoni Komandora POW
i regatowy sezon 2009 zamknięty...
Pieczyska - Wielonek - Pieczyska.
Pogoda jak drut, wiatr też pewnie się rozdmucha, jedyny problem mój to załoga...
Chłopaki rozjechali się do swych dziewczyn
i zostałem sam jak ten palec...
Gotów jestem płynąć solo, ale szczęśliwie znalazł się na kei jakiś stoczniowiec ze Szczecina który szukał miejsca na łodzi więc go przygarnąłem...
Mam pewne obawy, bo gość, choć pełen entuzjazmu,ale pierwszy raz na łodzi.
Z drugiej strony, przerabiałem już to kiedyś z niejakim Denisem który będąc po raz pierwszy na regatach pomógł mi wziąść pierwsze miejsce w Regatach Pamięci cztery lata temu, jeszcze na "Apolonii".
Poza tym ma wiać, więc balast zawsze się przyda.
Po przyśpieszonym kursie żeglarstwa "która linka jest do czego",
jedziemy na start.
Wyścig na dystansie rożni się od ścigania po trójkącie, to oczywiste...
Ważna jest znajomość akwenu, wiedza o tym gdzie i jak wieje,
które miejsca lepiej omijać (mielizny !),
gdzie można przyciąć, gdzie wiatr odbija i kręci,
ale lubię ten rodzaj żeglowania.
Start wychodzi nam nad wyraz przyzwoicie i nagle okazuje się że idziemy na trzecim miejscu, za Grajewskimi i... porucznikiem "zUBkiem".
Do przewężenia "przy Dębach" żeglujemy baksztagiem i to szybko...
"Przy Debach" można wiele zyskać i wiele stracić.
Wiatr odbija się tu od wysokiego brzegu z jednej strony i lasu z drugiej.
Kreci niemilosiernie - z fordewindu przechodzi nagle w bajdewind
by za chwilę znów powiać do dupy...
Trzeba być czujnym i spokój zachować.
Podczas gdy większość idzie pod lewym brzegiem,
ja uciekam środkiem i bronię swego trzeciego miejsca.
Przed Wielonkiem okrążamy lewą burtą trzcinową wysepkę
robiacą za zwrotną boję i ku mecie,
Na halsówce przy Dębach (!) dopada mnie "Mru"
i spadam na czwartą pozycję.
Goniąc ich, próbuję przyciąć krotko za rufą Venuski niejakiego Galora i...
ocieram się o wiszący mu na pawęży silnik.
Qrwy w powietrzu latają, ale przecież nie chciałem...
Po cholerę mu w regatach ta kataryna potrzebna...
Uciekam do niego i dalej gonię "Mru"...
I może był bym ich dopadł ,
gdybym nie wpakował się na mieliznę przy wyjściu na rozlewisko.
Tu wiatr stężał na tyle że łodka w półwietrze w półślizgi wpada
i tak jedziemy ku mecie.
Po przeszło dwóch godzinach walki,
zmeczony, z przykurczam w pokrwawionych rekach,
mijam linię mety na czwartym miejscu w klasie,
a to znaczy że obroniłem trzecie miejsce w generalce!
Jeszcze tylko rozdanie nagród,
uścisk dłoni Komandora POW
i regatowy sezon 2009 zamknięty...
sobota, 19 września 2009
X Regaty Pamięci
To mój szósty albo może i siódmy już start w Regatach Pamięci.
Z różnych powodów, nie ukrywam że także osobistych, staram się co roku brać udział w tych zamykjących sezon regatach.
Nie inaczej było też w tym roku...
Płyniemy sprawdzonym składem: Grzybek, Schmelter & ja.
Na przystani jestem bladym świtem by zrobić jeszcze naszej "113"-tce dobrze, znaczy dno jej umyć...
Rankiem woda nie dość że mokra to zimna - niechybny znak że to już jesień.
Dobrze że słoneczko grzeje jeszcze.
Pewne obawy mam co do wiatru, którego, w porównaniu do ubiegłorocznych regat
jest stanowczo za mało...
Z nadzieją na to że się jednak rozdmucha przygotowuje łódkę do wyścigów.
Ruch na przystani wyjątkowo duży, w sumie 47 łódek startuje, w tym osiem omeg,
szykuje się wiec ostra jatka...
Senior Grajewski na Mari II jest bezsprzecznie faworytem,
ale z resztą powinniśmy powalczyć...
W stawce między innymi v-ce komandor Pasatu
i niejaki "porucznik zUBek".
Chłopaki przyjeżdżają na dziewiątą,
ale jest jakaś obsuwa i godzinne opóźnienie.
Dobrze chociaż że wiać powoli zaczęło...
Na wodę schodzimy przed jedenastą,
startować mamy razem z Wolną i Orionami,
jako ostatnia grupa, po T1 i T2,
ale ponieważ ciągle jest jakieś opóźnienie wracam do pomostu
i czekam aż z linii startu zejdą większe łódki.
Pięć minut przed startem jesteśmy znów na wodzie,
ale sam start spóźniam i wychodzę na trasę w tyle.
Sama trasa długa dość i do tego zaskakująca:
"jedynka" poniżej wyspy, potem "dwójka" za wyspą i "trójka" prawie przy tamie.
Taki układ pozwala na skrót pomiędzy wyspą Romanowem.
Wąsko tam, dość płytko i wiatr kreci ale "jest ryzyko -jest zabawa..."
Wiatr kręci i z teoretycznego piłowania na "jedynkę" wychodzi jeden hals półwiatrem.
Na boi jestem piaty, a może nawet szósty.
Przed nami Grajewscy (to nie dziwi),
potem "Cichan" z "porucznikiem zUBkiem",
v-ce komandor i jeszcze dwie łódki które dochodzimy w fordewindzie.
Z "dwójki" decydujemy się na skrót za wyspą.
Mam pewne obawy co do tego manewru, ale ulegam reszcie załogi i... udało się!
Cudem, nieomal ocierając się o resztki betonowych umocnień,
na wietrze nie-wiadomo-skąd
wychodzimy zza wyspy na drugim miejscu ku niewątpliwemu zaskoczeniu reszty,
zwłaszcza "porucznika zUBka".
w drodze na "trójkę" próbuje bronić się przed jego atakami,
ale prawda jest taka, że lepiej ode mnie "czyta" wiatr
i w końcu muszę uznać jego przewagę...
Jeszcze tylko ni to fordas, ni to bajdewind na metę
po przeszło pięćdziesięciu minutach kończymy wyścig jako trzecia załoga.
Pozostaje pewien niedosyt, choć z drugiej strony reszta stawki została daleko za nami.
W drugiej gonitwie za sterem Schmelter pali start i w efekcie jesteśmy na końcu stawki.
Gonimy jak potrafimy najlepiej.
Grzybek poklepuje łódkę, czule do niej przemawia "Idziesz Maleńka, idziesz"
i łódka idzie...
Powtarzamy manewr z ominięciem wyspy, walczymy na halswóce i w efekcie na mecie jesteśmy na czwartym miejscu.
Ile w tym zasługi łódki która gdy poczuje wiat idzie,
a ile grzybkowych zaklęć,
Neptun jeden wie...
W ostatnim dziś biegu sprężam się w sobie i wychodzi mi jeden z tych idealnych startów o jakich można marzyć - wychodzę jako pierwszy, Grajewscy lekko z tyłu i w dole, wyżej, po lewej "Cichan" więc nie jest źle.
I było by idealnie, gdyby nie błąd na górnej boi.
Nie wiem dlaczego, ale łódka dosłownie staje na boi, nie chce przejść linii wiatru i w efekcie spadamy na koniec stawki.
Powiedzieć, że jestem sfrustrowany to mało...
Znowu musimy gonić resztę, i znów Grzybkowe zaklęcia pomagają.
Powoli windujemy się w górę i było by dobrze
gdyby sytuacja z "jedynki" nie powtórzyła się na "trójce".
Teraz już nie jestem sfrustrowany, wściekły jestem.
I może ta wściekłość, tak zwana "sportowa złość"
sprawia że znowu udaje się nam dogonić konkurencję i skończyć wyścig na trzecim miejscu.
Bilans pierwszego dnia dość dobry - dwa razy trzecie i raz czwarte miejsce daje szanse na "pudło".
Co prawda nie daliśmy rady
"porucznikowi zUBkowi",
ale jak się potem okazało,
porucznik ów,
a właściwie
Tadeusz Wierczewski
to były kadrowicz z Fina...
Chciał bym w jego wieku być w takiej formie,
i choć nasze kontakty w zeszłym sezonie układały się różnie,
to nie wstydzę się uznać dziś jego przewagi...
Na koniec dnia pierwszego jeszcze tak filozoficzna (?) uwaga -
Senior Grajewskijest poza zasięgiem kogokolwiek,
po starcie ucieka do przodu i płynie swoje,
ale musi to być chyba nudne tak ciągle wygrywać,
podczas gdy my walczymy ostro o każde miejsce.
Czasem walka ta wychodzi nam lepiej, czasem gorzej,
ale z pewnością nie jest nudno.
Mam nadzieje że chłopaki zgodzą się tu ze mną...
więcej zdjeć z X Regat Pamięci znadziecię tu...
sobota, 12 września 2009
mea culpa...
biję się w pierś aż dudni...
Wybraliśmy się ze Schmelterem na niezobowiązujące pływanko,
cokolwiek to znaczy...
Pogoda jak drut - niebo bez jednej chmurki,
za to z Łysym w pół-pełni
i wiaterek rześki,
a że dawno nie byłem w Kręglu,
poszliśmy przez przekop
i po godzinie stanęliśmy przy walącym się z próchnicy pomoście...
Plan był obiadek jakiś zjeść,
ale najpierw zajrzeliśmy do baru
na drobny aperitif...
NIGDY NIE KOŃCZY SIĘ NA JEDNEJ PIĘĆDZIESIATCE
zwłaszcza gdy okazało się że ta kosztuje raptem złotych 3
(słownie trzy)
Nie wdając się w szczegóły takie jak podrywanie barmanki
tudzież me lewitowanie za burtą,
udało się mam szczęśliwie wrócić do Pieczysk...
Widać dobry Neptun spojrzał na nas dziś przez palce...
Więcej grzechów nie pamietam...
sobota, 5 września 2009
czwartek, 27 sierpnia 2009
sobota, 22 sierpnia 2009
Puchar Burmistrza Koronowa
Prognozy meteo zapowiadały deszcze i silny wiatr.
Na szczęście sprawdzają się jedynie co do wiatru,
choć ciężkie, ołowiane chmury straszą...
Przy porannej kawie (z wkładką)
próbuję ocenić nasze szanse.
Startują cztery Omegi -
Kalinowski na Mikusiu,
dziadek Grajewski na „Marii II”,
Myk z żoną na omedze z BKŻ-tu
i my,
w sprawdzonym tydzień temu składzie:
Her Grzybowski, Paweł i ja.
Patrząc realnie to jedynie Myk jest w naszym zasięgu,
choć, biorąc pod uwagę jego opływanie,
z pewnością nie będzie łatwo.
Myk to regatowiec z praktyką z Fina i Stara,
by przypłynąć przed nim trzeba się prawdziwie skupić.
Trasa to dość rozciągnięty trójkąt,
z halsówką na "jedynkę" przy plaży,
potem półwiatrem na "dwójkę" za wyspą,
fordewind na "trójkę"
i powrót na metę.
Start, całkiem przyzwoity,
daje mi drugie miejsce za Grajewskimi.Kalinowski który spóźnił start
dochodzi nas w połowie halsowki,
Myk niespodziewanie z tylu i w dole...
Taktyka oparta na pilnowaniu go przynosi efekt,
przy okazji też stwierdzamy też,
że "sportówki" nie uciekają nam aż tak bardzo jak rok temu.
Mało tego, na pełnym Kalinowski nagle stanął
i przez chwilę wydawało się że możemy go dopaść.
Wygląda na to, że włożona w naszą "113"-kę praca zaczyną procentować, tak jakby łódka odwdzięczyć się nam chciała za remont.
Pierwszy wyścig kończymy zadowoleni na trzeciej pozycji.
W drugim prowadzi Paweł i powtarza wynik.
Myk gdzieś daleko z tyłu, wyraźnie mu nie idzie.
W trzecim, przy tężejącym wietrze jesteśmy znowu trzeci,
a to znaczy że ostatni, czwarty, możemy sobie już odpuścić.
Przyjęty rano plan wykonany, i to nawet z nawiązką ;
obroniliśmy trzecie miejsce z zeszłego roku
nie będąc jedynie tłem,
a to cieszy i Grzybka, i Pawła i mnie...
Na szczęście sprawdzają się jedynie co do wiatru,
choć ciężkie, ołowiane chmury straszą...
Przy porannej kawie (z wkładką)
próbuję ocenić nasze szanse.
Startują cztery Omegi -
Kalinowski na Mikusiu,
dziadek Grajewski na „Marii II”,
Myk z żoną na omedze z BKŻ-tu
i my,
w sprawdzonym tydzień temu składzie:
Her Grzybowski, Paweł i ja.
Patrząc realnie to jedynie Myk jest w naszym zasięgu,
choć, biorąc pod uwagę jego opływanie,
z pewnością nie będzie łatwo.
Myk to regatowiec z praktyką z Fina i Stara,
by przypłynąć przed nim trzeba się prawdziwie skupić.
Trasa to dość rozciągnięty trójkąt,
z halsówką na "jedynkę" przy plaży,
potem półwiatrem na "dwójkę" za wyspą,
fordewind na "trójkę"
i powrót na metę.
Start, całkiem przyzwoity,
daje mi drugie miejsce za Grajewskimi.Kalinowski który spóźnił start
dochodzi nas w połowie halsowki,
Myk niespodziewanie z tylu i w dole...
Taktyka oparta na pilnowaniu go przynosi efekt,
przy okazji też stwierdzamy też,
że "sportówki" nie uciekają nam aż tak bardzo jak rok temu.
Mało tego, na pełnym Kalinowski nagle stanął
i przez chwilę wydawało się że możemy go dopaść.
Wygląda na to, że włożona w naszą "113"-kę praca zaczyną procentować, tak jakby łódka odwdzięczyć się nam chciała za remont.
Pierwszy wyścig kończymy zadowoleni na trzeciej pozycji.
W drugim prowadzi Paweł i powtarza wynik.
Myk gdzieś daleko z tyłu, wyraźnie mu nie idzie.
W trzecim, przy tężejącym wietrze jesteśmy znowu trzeci,
a to znaczy że ostatni, czwarty, możemy sobie już odpuścić.
Przyjęty rano plan wykonany, i to nawet z nawiązką ;
obroniliśmy trzecie miejsce z zeszłego roku
nie będąc jedynie tłem,
a to cieszy i Grzybka, i Pawła i mnie...
czwartek, 20 sierpnia 2009
sobota, 15 sierpnia 2009
XXXIX Wojskowe Regaty Żeglarskie o Puchar Kierownika Klubu POW i Prezesa Oddziału PTTK
Trasa po klasycznym trójkącie:
„jedynka” przy Srebnicy,
potem fordewind na „dwójkę” przy plaży,
ostry baksztag za wyspę na „trójkę”
i halsówka na metę.
Wiatr, z rana nieruchliwy,
z czasem stężał do uczciwej czwórki.
Trzydzieści jeden łodzi,
w tym dziewięć Omeg;
sześć w klasie młodzieżowej
i trzy „dorosłe”.
Wśród nich nasza 113-tka,
jej regatowy debiut w tym sezonie.
Jej i naszego nowego członka załogi –
Obok Grzybka na łódce jest Paweł Schmelter,
były wicemistrz Europy w 420
Nic więc dziwnego,
że wszyscy jesteśmy z lekka stremowani.
W dodatku jeszcze ta Świadomość tego,
że możemy zostać objechani przez „młodzież”.
Przy starcie do pierwszego wyścigu,
krótko trzymam się linii i kiedy pada sygnał,
wciskam się „prawym”,
prawie że na styk,
pomiędzy jedną z omeg a boję ograniczającą linie startu.
Dawno już nie udała się mi taka sztuczka.
Na halsówce, dzięki podpowiedziom Pawła,
udaje się nam uciec reszcie stawki.
Przez resztę wyścigu powiększamy dystans
i na metę wchodzimy za „mykowym” STAREM,
ale to nie nasza klasa...
Pierwszy w naszej karierze startów na Omedze
wygrany wyścig !
W drugiej gonitwie zmieniam się za sterem z Pawłem.
Trochę przekombinował przy starcie
i w efekcie musimy gonić stawkę.
Na karb tremy też złożyć trzeba wpadkę na górnej boi,
w efekcie której zarobiliśmy karę „720”
Mimo tego wszystkiego udaje się nam
ukończyć wyścig na czwartym miejscu w generalce
i drugim w swej grupie.
Start do trzeciego biegu całkiem przyzwoity,
ale tym razem to ja przekombinowałem
(Grzybek wini za to piFko)
i w rezultacie objechały mnie dwie łódki z młodzieżą.
Kończymy na trzecim miejscu w generalce,
pierwszym wśród „dorosłych,
a to znaczy że...
Puchar Kierownika Klubu POW
i Prezesa Oddziału PTTK
jest nasz !!!
Na koniec słów parę podsumowania -
łódka po remoncie idzie jak brzytwa,
może jeszcze nie tak ostro jak bym chciał,
ale to kwestia jej ustawienia,
a nasz nowy nabytek do załogi
spełnił pokładane w nim nadzieje.
Nie pozostaje nam teraz nic innego,
jak wziąć się do uczciwej roboty
by powtórzyć wynik za tydzień...
„jedynka” przy Srebnicy,
potem fordewind na „dwójkę” przy plaży,
ostry baksztag za wyspę na „trójkę”
i halsówka na metę.
Wiatr, z rana nieruchliwy,
z czasem stężał do uczciwej czwórki.
Trzydzieści jeden łodzi,
w tym dziewięć Omeg;
sześć w klasie młodzieżowej
i trzy „dorosłe”.
Wśród nich nasza 113-tka,
jej regatowy debiut w tym sezonie.
Jej i naszego nowego członka załogi –
Obok Grzybka na łódce jest Paweł Schmelter,
były wicemistrz Europy w 420
Nic więc dziwnego,
że wszyscy jesteśmy z lekka stremowani.
W dodatku jeszcze ta Świadomość tego,
że możemy zostać objechani przez „młodzież”.
Przy starcie do pierwszego wyścigu,
krótko trzymam się linii i kiedy pada sygnał,
wciskam się „prawym”,
prawie że na styk,
pomiędzy jedną z omeg a boję ograniczającą linie startu.
Dawno już nie udała się mi taka sztuczka.
Na halsówce, dzięki podpowiedziom Pawła,
udaje się nam uciec reszcie stawki.
Przez resztę wyścigu powiększamy dystans
i na metę wchodzimy za „mykowym” STAREM,
ale to nie nasza klasa...
Pierwszy w naszej karierze startów na Omedze
wygrany wyścig !
W drugiej gonitwie zmieniam się za sterem z Pawłem.
Trochę przekombinował przy starcie
i w efekcie musimy gonić stawkę.
Na karb tremy też złożyć trzeba wpadkę na górnej boi,
w efekcie której zarobiliśmy karę „720”
Mimo tego wszystkiego udaje się nam
ukończyć wyścig na czwartym miejscu w generalce
i drugim w swej grupie.
Start do trzeciego biegu całkiem przyzwoity,
ale tym razem to ja przekombinowałem
(Grzybek wini za to piFko)
i w rezultacie objechały mnie dwie łódki z młodzieżą.
Kończymy na trzecim miejscu w generalce,
pierwszym wśród „dorosłych,
a to znaczy że...
Puchar Kierownika Klubu POW
i Prezesa Oddziału PTTK
jest nasz !!!
Na koniec słów parę podsumowania -
łódka po remoncie idzie jak brzytwa,
może jeszcze nie tak ostro jak bym chciał,
ale to kwestia jej ustawienia,
a nasz nowy nabytek do załogi
spełnił pokładane w nim nadzieje.
Nie pozostaje nam teraz nic innego,
jak wziąć się do uczciwej roboty
by powtórzyć wynik za tydzień...
piątek, 14 sierpnia 2009
centreboard
"Miecz - ruchomy płat nośny, dzięki swoim własnościom hydrodynamicznym umożliwiający płynięcie kursami pod kątem do wiatru i na wiatr niektórych jachtów żaglowych, zwłaszcza płaskodennych. Zadaniem miecza jest ograniczanie znoszenia bocznego (dryfu) jednostki względem kursu przy wietrze innym niż prosto z rufy.
Rola miecza zwiększa się wraz ze zmianą kierunku wiatru w kierunku od dziobu lub rufy jednostki do półwiatru, a szczególnie ważną rolę odgrywa miecz podczas halsowania."
Tyle teorii...
W przypadku naszej 113-tki
to wyprofilowana płyta aluminiowa,
ważąca (tak na oko) z 15 kilogramów,
z jednej strony zawieszona na "wąsach",
z drugiej na wihajsterze z zamocowamym fałem.
I laśnie ów wihajster zerwał się,
a miecz wypadł z skrzyni...
Wszystko to na środku zalewu,
przy rzetelnej czwórce,
gdym samotnie ćwiczył do regat...
To, że mnie nie położyło,
i udało się mi szczęśliwie wrócić do przystani
zawdzięczać mogę chyba jedynie opatrzności Neptuna...
Reszta dnia, miast na doskonaleniu zwrotów,
minęła na gorączkowych naprawach...
Mam nadzieje, że udało się.
Zobaczymy jutro...
I jeszcze pointa
Luz owego nieszczęsnego wihajstera
zauważyłem już w trakcie remontu,
alem go zbagatelizował,
naiwnie wierząc że wytrzyma...
Prawda jest taka że żeglarstwo nie toleruje
odkładania rzeczy na później...
Rola miecza zwiększa się wraz ze zmianą kierunku wiatru w kierunku od dziobu lub rufy jednostki do półwiatru, a szczególnie ważną rolę odgrywa miecz podczas halsowania."
Tyle teorii...
W przypadku naszej 113-tki
to wyprofilowana płyta aluminiowa,
ważąca (tak na oko) z 15 kilogramów,
z jednej strony zawieszona na "wąsach",
z drugiej na wihajsterze z zamocowamym fałem.
I laśnie ów wihajster zerwał się,
a miecz wypadł z skrzyni...
Wszystko to na środku zalewu,
przy rzetelnej czwórce,
gdym samotnie ćwiczył do regat...
To, że mnie nie położyło,
i udało się mi szczęśliwie wrócić do przystani
zawdzięczać mogę chyba jedynie opatrzności Neptuna...
Reszta dnia, miast na doskonaleniu zwrotów,
minęła na gorączkowych naprawach...
Mam nadzieje, że udało się.
Zobaczymy jutro...
I jeszcze pointa
Luz owego nieszczęsnego wihajstera
zauważyłem już w trakcie remontu,
alem go zbagatelizował,
naiwnie wierząc że wytrzyma...
Prawda jest taka że żeglarstwo nie toleruje
odkładania rzeczy na później...
poniedziałek, 10 sierpnia 2009
sobota, 8 sierpnia 2009
"Wind" Koronowo przeprasza...
"Informujemy, że regaty VII Puchar KPOZŻ
Jachtów Kabinowych i kl. Omega,
które miały być rozegrane w dn. 08.08.br. w Romanowie - Zalew Koronowski
zostały przełożone na dzień 22.08.br.
Organizator KŻ "Wind" Koronowo przeprasza zainteresowanych za zmianę terminu..."
W zwiazku z odwołaniem regat
flotylla sfrustrowanych ścigantów
zgodnie pohalsowała do Wielonka na piFko...
Jachtów Kabinowych i kl. Omega,
które miały być rozegrane w dn. 08.08.br. w Romanowie - Zalew Koronowski
zostały przełożone na dzień 22.08.br.
Organizator KŻ "Wind" Koronowo przeprasza zainteresowanych za zmianę terminu..."
W zwiazku z odwołaniem regat
flotylla sfrustrowanych ścigantów
zgodnie pohalsowała do Wielonka na piFko...
czwartek, 6 sierpnia 2009
solo...
...i pod banderą bRZydGosZczY
Zaczęło się niewinnie, z Kodzikami -
Starym i Jasiem co lat ma ze trzy.
Trzymał się dzielnie i mocno,
choś na szczęśliwego nie wyglądał.
Odstawiłem ich na brzeg,
pociągnąłem na rozlewisko za wyspą
a tam spod chmury dmuchnęło
i zaczęła się zabawa...
Łódeczka "chodzi",
czuć, że chce płynąć,
spod nóg ucieka.
Zobaczymy co w sobotę pokaże...
środa, 5 sierpnia 2009
piątek, 24 lipca 2009
FINIS CORONAT OPUS
sobota, 18 lipca 2009
korepetycje ze ślizgu
"...pływanie w ślizgu to taki ruch jachtu,
w którym kadłub utrzymuje się na powierzchni wody
prawie wyłącznie dzięki wyporowi hydrodynamicznemu.
Jest on składową pionowej siły hydrodynamicznej powstającej
przy opływaniu przez wodę z dużą prędkością płaskiego dna kadłuba,
ustawionego pod niewielkim kątem do powierzchni wody."
Teoria Żeglowania
Kiedy armator i sternik "Mikusia"
pełnokrwistej sportowej omegi
zapytał się mnie czy nie chciał bym se trochę polatać,
nie zastanawiałem się za długo.
Pływanie omegą w slizgu to rozkosz
którą trudno do czegokolwiek porównać.
Śmiem twierdzić,
że sex,
(nawet taki, który najbardziej lubię,
czyli z dużą blondyną bez zachamowań)
ni jak się ma do chwili
gdy łódka wychodzi z wody.
I nie ważne żeś cały mokry od odkosów wody spod dziobu,
bo o to właśnie chodzi...
Bardzo dziekuję panie Stefanie za tę chwilę "uniesienia"
pomiędz jednym a drugim malowaniem kadłuba "sto trzynastki"
A propose...
tak było,
a tak jest...
piątek, 26 czerwca 2009
Puchar Bydgoskiego Klubu Żeglarskiego
Zeszłoroczny start w Pucharze BKŻ
przyniósł mi trzecie miejsce,
nic więc dziwnego,
że kiedy bladym świtem
stałem z Grzybkiem na brzegu
mieliśmy apetyty na (co najmniej...)
powtórzenie wyniku z zeszłego sezonu.
Wydawało się to być możliwe.
Wiadomo było, że „sportówkom”
Knasieckiego i Mikusiowi nie zagrozimy,
ale zielona omega z BKŻ jest w naszym zasięgu...
Ponieważ „sto trzynastka” przechodziła właśnie drobny „lifting”,
zdecydowałem się startować na pasatowskiej Uli”,
która na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem przyzwoitą łódkę.
Rzeczywistość miała pokazać, że „nie wszystko złoto co się świeci”...
Zaczęło się od problemów z dopasowaniem grota.
Zmiana żagla, jakieś drobne problemy z jego postawieniem,
pospiech by nie spóźnić się na start;
wszystko to zaowocowało dość nerwowym odejściem od kei
i rozpaczliwym „szalonym iwanem”,
czyli ciasną cyrkulacją w środku mariny.
Prawdę mówiąc, widziałem już siebie z dziobem w burcie
któregoś z tych pięknych (i drogich) jachtów stojących przy pomostach.
Grzybek prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z grozy całej tej sytuacji
i pokrzykując „Dasz rade!” okazał więcej optymizmu
(i wiary w me umiejętności...)
Neptun widać też czuwał nad nami bo wyszło całkiem przyzwoicie
(a na pewno efektownie...)
i przy przyzwoitym półwietrze,
w przechyle który zmroził serce Dziewczyny Od Grzybka,
pewnej ze za moment będziemy leżeć,
pomknęliśmy na pole startowe.
Trasa to klasyczny „śledź”,
halsówka na górną boję przyplaży w Pieczyskach,
potem fordewindem na „dwójkę” przy Srebrnicy
i powrót na linię mety.
Start do pierwszego wyścigu całkiem przyzwoity,
przez moment idziemy nawet drudzy,
bo „Mikuś” miał jakieś kłopoty na starcie
i doszedł nas dopiero przed „jedynką”.
Rozglądam się za „zielonymi” ale oni daleko z tyłu
i też z jakimiś problemami,
bo za chwilę widzę ich jak wracają do pomostu.
Wyścig kończymy na trzecim miejscu czyli zgodnie z planem,
ale to tylko „miłe złego początki...”
Drugi wyścig, to jakieś nieporozumienie ze startem.
czyżby Wysokiej Komisji Sędziowskiej coś się pomieszało?
Tak czy inaczej, kiedy „puszczają” wyścig jestem daleko w dole
i muszę gonić.
„Ula” nie chce iść,
w dodatku cały czas tylny lik foka cały czas łopocze
i nie możemy żeglować ostro;
w efekcie czołówka jest poza naszym zasięgiem
i kończymy na czwartym, czyli ostatnim miejscu.
O starcie do wyścigu trzeciego chciałbym jak najszybciej zapomnieć...
Kompletnie zdekoncentrowany gubię się w sygnałach
i powtarza się historia z wyścigu drugiego...
Po trzech wyścigach (i grochówce...)
w generalce jesteśmy na czwartym miejscu.
Przed nami jeszcze dwa wyścigi i aby poprawić swą pozycję
musieli byśmy w obu przyjść na metę prze „zielonymi”.
Teoretycznie jest to możliwe.
W praktyce, pomimo udanego startu, muszę uznać wyższość
„zielonych” którzy uciekając mi na halsówce pozbawiają mnie złudzeń.
Zerwanie przedłużacza rumpla przed ostatnim wyścigiem
dopełnia szalę goryczy;
głęboko sfrustrowany i zły na siebie wycofuję się z regat...
Czas na analizę – wystartowaliśmy do tych regat z marszu,
„Ula” nie spełniła naszych wymagań,
a my, nie opływani,
popełniliśmy parę błędów za które przyszło nam zapłacić.
Nie bez znaczenia był też fakt że wystartowaliśmy jedynie w dwóch,
co przy dość silnym wietrze zmuszało nas do sporego wysiłku
(reszta łódek miała pełne trzy osobowe załogi więc było im trochę lżej),
a także ów telepiący sie jak gacie teściowej fok,
który nie pozwalał iść ostrej na wiatr,
ale to już usprawiedliwienia złej baletnicy co to jej rabek spódnicy,
a w naszym przypadku tylny lik foka przeszkadza...
Pozytywną stroną medalu (który mam był umknął...),
jest to że w porównaniu z zeszłym rokiem
płynąłem w tych regatach bardziej dynamicznie
co widać na zdjęciach za które,
kończąc tę przydługą relacje dziękuję Dziewczynie Od Grzybka...
przyniósł mi trzecie miejsce,
nic więc dziwnego,
że kiedy bladym świtem
stałem z Grzybkiem na brzegu
mieliśmy apetyty na (co najmniej...)
powtórzenie wyniku z zeszłego sezonu.
Wydawało się to być możliwe.
Wiadomo było, że „sportówkom”
Knasieckiego i Mikusiowi nie zagrozimy,
ale zielona omega z BKŻ jest w naszym zasięgu...
Ponieważ „sto trzynastka” przechodziła właśnie drobny „lifting”,
zdecydowałem się startować na pasatowskiej Uli”,
która na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem przyzwoitą łódkę.
Rzeczywistość miała pokazać, że „nie wszystko złoto co się świeci”...
Zaczęło się od problemów z dopasowaniem grota.
Zmiana żagla, jakieś drobne problemy z jego postawieniem,
pospiech by nie spóźnić się na start;
wszystko to zaowocowało dość nerwowym odejściem od kei
i rozpaczliwym „szalonym iwanem”,
czyli ciasną cyrkulacją w środku mariny.
Prawdę mówiąc, widziałem już siebie z dziobem w burcie
któregoś z tych pięknych (i drogich) jachtów stojących przy pomostach.
Grzybek prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z grozy całej tej sytuacji
i pokrzykując „Dasz rade!” okazał więcej optymizmu
(i wiary w me umiejętności...)
Neptun widać też czuwał nad nami bo wyszło całkiem przyzwoicie
(a na pewno efektownie...)
i przy przyzwoitym półwietrze,
w przechyle który zmroził serce Dziewczyny Od Grzybka,
pewnej ze za moment będziemy leżeć,
pomknęliśmy na pole startowe.
Trasa to klasyczny „śledź”,
halsówka na górną boję przyplaży w Pieczyskach,
potem fordewindem na „dwójkę” przy Srebrnicy
i powrót na linię mety.
Start do pierwszego wyścigu całkiem przyzwoity,
przez moment idziemy nawet drudzy,
bo „Mikuś” miał jakieś kłopoty na starcie
i doszedł nas dopiero przed „jedynką”.
Rozglądam się za „zielonymi” ale oni daleko z tyłu
i też z jakimiś problemami,
bo za chwilę widzę ich jak wracają do pomostu.
Wyścig kończymy na trzecim miejscu czyli zgodnie z planem,
ale to tylko „miłe złego początki...”
Drugi wyścig, to jakieś nieporozumienie ze startem.
czyżby Wysokiej Komisji Sędziowskiej coś się pomieszało?
Tak czy inaczej, kiedy „puszczają” wyścig jestem daleko w dole
i muszę gonić.
„Ula” nie chce iść,
w dodatku cały czas tylny lik foka cały czas łopocze
i nie możemy żeglować ostro;
w efekcie czołówka jest poza naszym zasięgiem
i kończymy na czwartym, czyli ostatnim miejscu.
O starcie do wyścigu trzeciego chciałbym jak najszybciej zapomnieć...
Kompletnie zdekoncentrowany gubię się w sygnałach
i powtarza się historia z wyścigu drugiego...
Po trzech wyścigach (i grochówce...)
w generalce jesteśmy na czwartym miejscu.
Przed nami jeszcze dwa wyścigi i aby poprawić swą pozycję
musieli byśmy w obu przyjść na metę prze „zielonymi”.
Teoretycznie jest to możliwe.
W praktyce, pomimo udanego startu, muszę uznać wyższość
„zielonych” którzy uciekając mi na halsówce pozbawiają mnie złudzeń.
Zerwanie przedłużacza rumpla przed ostatnim wyścigiem
dopełnia szalę goryczy;
głęboko sfrustrowany i zły na siebie wycofuję się z regat...
Czas na analizę – wystartowaliśmy do tych regat z marszu,
„Ula” nie spełniła naszych wymagań,
a my, nie opływani,
popełniliśmy parę błędów za które przyszło nam zapłacić.
Nie bez znaczenia był też fakt że wystartowaliśmy jedynie w dwóch,
co przy dość silnym wietrze zmuszało nas do sporego wysiłku
(reszta łódek miała pełne trzy osobowe załogi więc było im trochę lżej),
a także ów telepiący sie jak gacie teściowej fok,
który nie pozwalał iść ostrej na wiatr,
ale to już usprawiedliwienia złej baletnicy co to jej rabek spódnicy,
a w naszym przypadku tylny lik foka przeszkadza...
Pozytywną stroną medalu (który mam był umknął...),
jest to że w porównaniu z zeszłym rokiem
płynąłem w tych regatach bardziej dynamicznie
co widać na zdjęciach za które,
kończąc tę przydługą relacje dziękuję Dziewczynie Od Grzybka...
Puchar BKŻ
w obiektywie Dziewczyny Od Grzybka...
Subskrybuj:
Posty (Atom)